4000 znaków… O tym, jak Studio Lain wydaje komiksy

Data publikacji

26.06.2025 14:44

Kategorie

Felieton

Po socialach i youtubach lata taki wycięty z amerykańskiego filmu mem. Danny DeVito jest w nim sprzedawcą samochodów. Właśnie zaczął robotę w salonie. To chyba jego pierwszy dzień. „Jestem urodzonym sprzedawcą samochodów” – odpowiada z pewnością siebie DeVito, ale skromnie zaznacza, że dziś to by chciał tak na spokojnie. Zobaczyć, co jest co. Poczuć klimat.  

Kumple go jednak podpuszczają. Widzą na zewnątrz potencjalnego klienta i proponują, aby spróbował mu coś sprzedać. „Jest cały twój” – mówią. Danny się początkowo waha, ale przekonuje go 1000 dolców za dopięcie dealu. Od każdego z trzech kumpli. Nasz bohater zakasuje rękawy i rusza do roboty. I kiedy już wydaje się, że „nowemu” pokazano, kto tu rządzi, bo klientem jest właściciel salonu, „nowy” wraca.

Z kamienną miną zaznacza, że kasa ma leżeć na jego biurku przed końcem dnia. „Żadnych czeków” – dodaje. DeVito wcisnął auto osobie, do której należy salon.

I trochę takim sprzedawcą jest Studio Lain.

* * * * * *

Oficyna z siedzibą w Iławie rozpoczęła swoja działalność w 2008 roku, publikując mangowy magazyn Arigato, a na rynek komiksowy weszła w 2014, wydając ABC Warriors z rysunkami Simona Bisley`a. Widząc niszę na rynku Lain próbowało zaimportować do PL komiks brytyjski spod znaku 2000 AD.

Całkiem sporo Dredda, Slaine`a i wczesnego Moore`a pojawiło się w Polsce dzięki temu, ale Studio Lain nie zamknęło się w tej niszy i szukało dalej. Komiks hiszpański, Massimiliano Frezzato, klasyka spod znaku Metal Hurlant. Zaczęto kombinować z alternatywnymi okładkami, na których czasem jakiś goły cycek się pojawił. Próbowano z euro-mainstreamem, Morvanem i Corbeyranem, z klasyką w wykonaniu Cazy i Gimeneza. Wyraźnie mocniej postawiono na integrale, a stojący na czele wydawnictwa Arkadiusz Dzierżawski pilnował, żeby albumy z jego katalogu na przykładowych planszach w zapowiedziach wyglądały „ładnie”. Polski czytelnik komiksowy to zwierzę o dość nieskomplikowanej naturze. Kupuje głównie oczami, jak mu coś w nie wpadnie, to prędzej doda do koszyka na Gildii. Albo, chociaż do schowka.

Studio Lain nie jest dużym graczem na rynku. Subiektywnie oceniam, że ma mniejsze możliwości negocjacyjne w staraniach o sporne licencje, niż nie tylko Egmont, ale też mniejsze wydawnictwa, jak Lost in Time czy Scream Comics. Trzeba jakoś inaczej sobie radzić.

Dzierżawski to jednak chłop z głową na karku. Trzyma rękę na komiksowym pulsie i pod niego kształtował ofertę swojego wydawnictwa. Orientował się w trendach, widział, co idzie. Widział, jak zmienia się czytelnik, jego gust i finanse. Ciekawym epizodem w historii Lain było wydanie CE, ale przełomem okazało się coś całkiem innego.

Przełomem okazało się wydanie The Darkness.

* * * * * *

Z różnymi formatami limitowanych wydań i ekskluzywnych edycji mieliśmy już do czynienia na naszym rynku w przeciągu ostatnich 20 lat. Egmontowskich Mistrzów Komiksu trzeba wymienić w pierwszym rzędzie. Ale to, co robi Studio Lain to „next level shit”, mówiąc dosadnie.

W styczniu 2025 na oficjalnym profilu na FB pojawiły się zapowiedzi na bieżący rok. The Darkness, Cyber Force, Hunter-Killer, Aphrodite IX. Przeboje z lat dziewięćdziesiątych – czasu i estetyki – spod znaku Image Comics. W ogłoszonym pakiecie znalazło się również miejsce na mniej znane tytuły tego wydawnictwa (Stone, Sonata, Hellcop), a tymczasem ludzie zwariowali. Studio Lain strzeliło i trafiło w dziesiątkę. Oczywiście zwracano uwagę, że brakuje przede wszystkim Spawna i Wild CATS. Z tym drugim w grę wchodzą kwestie licencyjne, bo to Wildstorm i DC, ale ten pierwszy…

Absolutnie nikt w komiksowie nie doceniał potencjału tego segmentu rynku. Wręcz z lekceważeniem „specjaliści” wypowiadali się o czytelnikach tęskniących za Spawnem, Wild CATS, Image i Toddem McFaralne`em, nieco w podobnym tonie, jak kiedyś o tych, co tęsknili za zeszytówką. Wiem, bo sam byłem jednym z tych „specjalistów”. Zwracano uwagę, że (to oczywiście subiektywna opinia) te komiksy to okropny paździerz z komputerową separacją kolorów. Mówiono, że to się nie sprzeda, że rynek i tak jest napompowany, że nie ma w nim miejsca na taki komiks, że portfele nie są z gumy.

Ale Arkadiusz Dzierżawski wiedział lepiej.

Wszystko to argumenty racjonalne, sensowne, ale blaknące wobec nagiej potęgi nostalgii, tego cierpienia powodowanego przez przemożne pragnienie powrotu, jak pisał Milan Kundera. Tęsknoty za tym, co nie nadeszło, nie zdążyło. W pewnym sensie komiksy Image Comics pozostają reliktem wielkiej smuty komiksowej lat dziewięćdziesiątych. Tęsknoty za tym, co było kolorowe, błyszczące i nowoczesne. Za tą „nową generacją komiksów”, o której tak zachwycająco pisał Arkadiusz Wróblewski na stronach klubowych.

Dzierżawski wiedział lepiej. Dostrzegł to, czego nie potrafili dostrzec inni. Nie tylko potrafił dostrzec, ale i świetnie zagospodarować potrzebę na dość specyficzny produkt i zaopiekować się równie specyficznym segmentem rynku.

* * * * * *

Trafienie w dziesiątkę nie tyczy się tylko postawienia na Image, ale też na zbudowanie nowego modelu dystrybucyjnego.

Dwutomowa edycja Darkness z marca tego roku zeszła na pniu. Kosztujący 400 złotych komiks sprzedał się w kilkanaście czy wręcz kilka godzin, w zależności od wersji okładkowej. Podobnie rzecz miała się z polską wersją Hunter-Killera z kwietnia. Mniej znana pozycja z katalogu Top Cow autorstwa Marka Waida i Marca Silvestriego również sprzedała się błyskawicznie, choć nie tak ekspresowo jak komiks z rysunkami Marka Silvestriego. Nie muszę chyba pisać, że podobnie było w przypadku Gunslinger Spawnaczy Hellspawna. Image szło jak świeże bułeczki.

Studio Lain – czy też LainUSA – celuje w wyprzedzanie nakładu w całości, jeszcze w przedsprzedaży, przed oficjalną premierą. Zanim komiks wejdzie do „normalnej” dystrybucji i znajdzie się na „półkach sklepowych”. Póki co – to działa. Przyjęta strategia marketingowa się sprawdza. Dzierżawski niemal idealnie skalkulował swoją liczbę odbiorców. Dobrał pod nich tytuły i znalazł haczyk, na który się łapią. Nie, to nie alternatywne okładki (choć te rzecz jasna pomagają).

Okazuje się, że czytelnikom komiksowym już nie wystarcza sam komiks. Chcą czegoś więcej. Po pierwsze – czegoś wyjątkowego (w tym przypadku – limitowanego nakładu i fajnego covera). Po drugie – doświadczenia. Tego dreszczu polowania. Wyczekiwania, aż na Gildii pojawi się „zwierzyna”. Możliwości konkurowania z innymi „łowcami”. I tego poczucia euforii, gdy się uda. Przy tym wszystkim pojawia się jeszcze FOMO. Presja, że jak teraz nie kupisz, to już w ogóle nie kupisz. Albo przepłacisz biorąc od scalperów.

Co teraz? Moim zdaniem jesteśmy jeszcze przed górką. Niektórzy czytelnicy już sarkają na jakość produktów ze stajni Image, na rynku wtórnym próżno szukać rekordowych przebitek, ale do przesytu tego segmentu jeszcze daleko. Moim zdaniem, przynajmniej. I jeszcze widzę potencjał na wzrost, jeszcze będzie szło w górę. Jesteśmy przed Spawnem. Po jego premierze nadarzy się okazja, żeby przyjrzeć się, jak sytuacja wygląda, ale nie spodziewam się, żeby skończyło się inaczej, niż spektakularnym sukcesem.

A co dalej? Co po Spawnie (i nie, nie chodzi o kolejne tytuły, już zapowiedziane przez Lain na 2026).

Siląc się na grubymi nićmi szytą metaforę, na zakończenie mógłbym przytoczyć kartkę z komiksowej historii. Wrócić do roku 1981, roku, gdy stojący na czele Marvela Jim Shooter zdecydował, że on-going Dazzler nie będzie dostępny „normalne”, w kiosku, tylko w „sklepie specjalistycznym”, w ramach modelu „direct market”. To porównanie na pewno kulawe, nie do końca adekwatne, i dodatku nie w porę, bo ów „direct market”, fundament amerykańskiego rynku, po upadku Diamonda się chwieje. Więc tekst z urwaną w tym miejscu myślą zostawiam…

PS. … a ten film to Deck the Halls z 2006.

kolzesz_logo