Aby zapewnić jak najlepsze wrażenia, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak wyrażenia zgody lub wycofanie zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje.
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.
„Dystopolis” to w fabularnej warstwie prosta, ale mocna jazda bez trzymanki. Absurd goni absurd, a całość w warstwie przekazu opowiada mało skomplikowaną, ale chwytliwie podaną opowieść o (doczasowej) bezkarności władzy, ale też o walce z własnymi ograniczeniami i tym, co determinuje nasze pochodzenie.
„Dystopolis” to quasi-kryminał snujący historię walki z krwiożerczym kanibalem, który bezlitośnie – wraz z grupą popleczników – co kilka lat eksterminuje już i tak mocno zastraszoną codziennością populację tytułowego miasta. Na jego drodze stanie młody funkcjonariusz Abdulla, który przypadkowo, w trakcie jednego z pierwszych patroli w ramach początkowego stażu, wpląta się w intrygę o wiele większą, niż on sam. Jednak pragnienie Abdulli do zostania bohaterem i schwytania nieuchwytnego dotąd kanibala wywodzi się z głębszych pragnień zakwestionowania własnego pochodzenia i tajemnicy, jaka się za nim kryje. I ściągnie kłopoty nie tylko na młodego policjanta, ale i na jego towarzyszy, jak Billy, cierpiący na zaburzenia lękowe opiekun stażu.
Historia opowiadana przez Miela Vandepitte jest zgrabnie przerysowana, irracjonalna i na swój, krwawy, i pokrętny sposób zgryźliwie ironiczna. Nie ma tutaj przesadnych zaskoczeń, nie one są celem samym w sobie. Bardziej jednym z głównych graczy jest tu samo miasto, którego prezentacja zajmuje większą część komiksu, zarówno w scenariuszu, jak i (przede wszystkim) warstwie graficznej. Vandepitte opowiada o dość klasycznej – mimo absurdalnego sztafażu – próbie wyrwania się poza własne, wynikłe z pochodzenia ograniczenia, jakie determinują każdego. Nie omieszka też wypunktować grzechów każdej władzy, skupionej w rękach wąskiego grona najbogatszych, którzy resztę świata traktują niczym prywatny folwark. Niby proste, niby ograne, ale ten uniwersalizm opowieści okraszony zgryźliwym sarkazmem z odpowiednio zaimplementowaną dawką makabryczności całkiem udatnie działa na odbiorcę. I – co najważniejsze – nie przesłania tego, co w komiksie najważniejsze – warstwy rysunku.
Strona graficzna to zdecydowanie najmocniejszy punkt komiksu Vandepitte. Widać tutaj bardzo silne wpływy stylistyczne Jeana Girauda, znanego szerzej jako Moebius. Owszem, pamiętajmy o skali, ale nie zmienia to faktu, że styl graficzny Vandepitte to swoisty hołd pracom Moebiusa z okresu „Incala” czy „Świata Edeny”. Zamiłowanie do szczegółów, w połączeniu z iście epickim rozmachem architektonicznych kreacji tła, zespalającym w tych samych kadrach i planszach futuryzm z odwzorowaniem klasycznych zabytków, robi doprawdy piorunujące wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z minimalizmem rysunku ludzkich postaci, z ograniczeniem mimiki i szkiców twarzy do niezbędnego minimum. To świat przedstawiony – podobnie jak w pracach Moebiusa – ma dla komiksowej kreacji pierwszorzędne znaczenie i odgrywa czołową rolę dla pokazu niewątpliwego talentu. Może Vandepitte nie sięga poziomem geniuszowi Girauda, ale jednak nie da się ukryć, że prezentuje bardzo wysoki poziom.
„Dystopolis” to z jednej strony prosta, ale ponura, futurystyczna wizja miasta przyszłości, które targane jest wszelkimi bolączkami współczesnych metropolii, a z drugiej jest arcyciekawym, starannie przygotowanych hołdem dla jednego z komiksowych tuzów. Vandepitte traktuje fabułę nieco pretekstowo, bo ważniejsza jest dla niego kreacja graficzna. Ale o to przecież głównie komiksie chodzi. O opowiadanie rysunkiem, o danie szansy wyrazu dla strony graficznej właśnie. Tutaj się to niewątpliwie udaje.