4000 znaków… O Blerze i Rafale Szłapie

Data publikacji

1.09.2025 08:00

Kategorie

Felieton

Jednym z nieodzownych elementów festiwalu komiksowego jest dla mnie widok Rafała Szłapy na jego stanowisku pracy. Zwykle siedzi przy stoliku i niestrudzenie robi wrysy, najpewniej w Blerach. Z markerem w dłoni. Skupiony. Im bliżej końca dnia, tym bardziej zmęczony, ale zazwyczaj uśmiechnięty.  Wokół niego prowadzona jest jakaś niezobowiązująca rozmowa. Panuje nieustanny ruch. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Jedni się tylko witają i idą dalej, inni zostają dłużej. Proszą nie tylko o rysunek z dedykacją, ale chcą chwile pogadać. O Blerze, o innej twórczości Rafała, o festiwalu, o komiksach, filmach, serialach.

To był jakiś wrześniowy dzień w 2010 roku. Polska jesień, czyli buro, zimno. Pada deszcz. Dzwoni do mnie Rafał Szłapa. W tamtym czasie Rafał był dla mnie takim „starszym kolegą” w komiksowie. Takim, który nie tylko cię chętnie weźmie do Łodzi na emefkę, ale na miejscu jeszcze przedstawi kogo trzeba, a potem wspólnie ruszy na after. Gdyby nie on, to pewnie nie byłbym w tym miejscu (komiksowo), w którym jestem dziś.

Zatem dzwoni do mnie Rafał. Mówi, że jedzie do drukarni odebrać pierwszy album Blera. Pyta, czy nie wybrałbym się razem z nim. Jasne, czemu nie. Powiedziałem, że zaraz będę. Ogarnąłem jakieś sprawy, wsiadłem do swojego nieodżałowanego Golfa II (rocznik 1991 z LPG) i… korek na Nowohuckiej. Świetnie. Rafał, spóźnię się. A potem jeszcze pogubiłem się, szukając właściwiej drukarni. Spóźniłem się jeszcze bardziej.

… ale (mniej więcej!) byłem przy tym, jak pierwszy Bler „wyszedł” z drukarni. Byłem przy tym, jak „urodziła” się jedna z najważniejszych współczesnych polskich serii komiksowych.

Jej historia zaczyna się jednak ponad dwie dekady temu. Bohater stworzony przez Rafała Szłapę zadebiutował na łamach redagowanego przez Tomasza Tomaszewskiego magazynu Arena Komiks, konkretnie w numerze 7 (luty 2002), w komiksie zatytułowanym Bohaterowie są zmęczeni. Ostatni odcinek serii ukazał się w 11. numerze (październik 2004), a jego autor zaczął myśleć o wydaniu albumowym. W pierwotnych założeniach historie z Areny miały zostać spięte fabularną klamrą i stworzyć zamkniętą całość, z logicznym początkiem i końcem. Prace nad wersją albumową datowane są (przynajmniej!) na rok 2005. Wówczas Blerem zainteresowała się Kultura Gniewu, ale przez długi czas o tym projekcie było dość cicho.

Temat wrócił pod koniec 2008 roku, gdy KG „zatęskniła za zeszytówką”. Wydawnictwo planowało uruchomienie linii nieszablonowych polskich serii w takim właśnie formacie. Jedną z nich miał być właśnie Bler. Mówiło się o czterech tytułach, w tym seriach autorstwa m.in. KRL`a i Śledzia. Ostatecznie skończyło się na śledziowych Wartościach rodzinnych, ale możliwości publikacji Blera dalej były dyskutowane. Szłapa zaznacza, że od samego początku dążył do wydania komiksu w europejskim, albumowym A4. W jego ocenie był to format odpowiedni dla Blera, który nigdy w swoich założeniach nie był komiksem superbohaterskim. Był komiksem o superbohaterze, a to wbrew pozorom zasadnicza różnica.

Jest kwiecień 2010 roku. Trwa pierwsza edycja Festiwalu Komiksowa Warszawa. Jeszcze nie przy Warszawskich Targach Książki, ale w Centralnym Basenie Artystycznym. Nie tylko w kuluarach, półgębkiem, mówi się o kryzysie na rynku. Klimat trochę, jak na balu na Titanicu. Rafał przemyka z teczką pod pachą. Ma w niej schowany próbny wydruk Blera. Spieszy się na spotkanie z Szymonem Holcmanem. Zdążyłem mu jeszcze życzyć szczęścia, ale na nic się to zdało. Do wydania komiksu Szłapy w barwach KG nie doszło. W tamtym momencie mogło się wydawać, że pełnometrażowy Bler nigdy nie ujrzy światło dziennego. Skończy pogrzebany na dnie jakieś szuflady, jako jeden z wielu niezrealizowanych projektów tamtej epoki.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż to wciąż były czasy trudne dla polskiego komiksu. „Wielka smuta” lat dziewięćdziesiątych już się skończyła, rodzimi twórcy zaczynali mieć większe możliwości publikowania swoich prac. Jednak w pierwszej dekadzie XXI wieku przez rynek przemknęło wiele tytułów. To „przemknęło” jest odpowiednim słowem. Ówczesnym komiksiarzom nie brakowało zapału, ale często był to zapał słomiany. Ich projekty pojawiły się i znikały. Egzystencja niektórych ograniczała się tylko do łamów mniej lub bardziej efemerycznych periodyków komiksowych, choć ich autorzy mieli ambitnie plany zawojowania rynku. Historia innych kończyła się na pojedynczej publikacji, a ich czytelnicy do dziś czekają na ciąg dalszy. Wówczas mówiliśmy o „klątwie pierwszego tomu”. Przez moment wydawało się, że Bler skończy się, zanim zdąży się zacząć, że Szłapie nawet pierwszego albumu nie uda się wydać.

A jednak się udało.

Stało się tak dzięki dwóm rzeczom. Przede wszystkim za sprawą zaangażowania Rafała Szłapy. No chłop uparł się na tego Blera i ani myślał odpuszczać. Postanowił wydać zaplanowany, jako trylogię komiks własnym sumptem. Wierzył w tę serię. Wierzył w tego bohatera. Wierzył w swój projekt. Drugą sprawą była zmiana techniki. W pierwotnym autorskim zamyśle Bler miał być malowany. Takie podejście pochłonęłoby mnóstwo czasu i pracy, ale ostatecznie pochodzący z Bielska-Białej twórca postawił na bardziej tradycyjnie komiksowe środki wyrazu. Notabene, gdy blerowy cykl był już całkiem nieźle rozkręcony, to ukazała malarska, alternatywna wersja Lepszej wersji życia (jako Pierwsza wersja życia).

Decyzja Rafał Szłapy w kwestii Blera nie była żadnym punktem zwrotnym w dziejach współczesnego polskiego komiksu. Nie zamierzam porywać się na tak brawurową tezę, niemniej z dzisiejszej perspektywy stanowi bardzo ciekawe „case study”. Obecnie, w 2025 publikowanie swoich rzeczy „w niezalu”, które nie są zinami, nie mają zbyt wiele wspólnego z undergroundowym etosem, stanowi całkiem normalną praktykę. W 2010 nie było to tak oczywiste. Wydaje mi się, że w tym zakresie Szłapa ogarniający w zasadzie wszystko sam — tworzenie komiksu, a później jego dystrybucję, marketing i wreszcie sprzedaż — przecierał szlaki. Co więcej, udało mu się nie tylko zaistnieć na rynku, ale odnieść na nim sukces. Nie tylko udało się wydać pierwszy tom. Nie tylko udało się uniknąć klątwy. Udało mu się sprawić, że Bler zażarł.

„Succes story” w przypadku serii komiksowej, która z epizodów publikowanych na łamach zapomnianego dziś magazynu rozrosła się do rozmiarów franszyzowych i niebawem dobije do dziewiątego/dziesiątego (zależy jak liczyć!) albumu nie jest żadną tajemnicą. Bez dobrego „produktu” nie byłoby dobrej sprzedaży, ale dobre rzeczy (rzadko!) same z siebie dobrze się sprzedają. Nie wystarczy zrobić dobry komiks. Trzeba jeszcze umieć nim zainteresować czytelnika. Wyjść do ludzi, wystawiać się po festiwalach, prowadzić social media. Ogarniać zbiórki społecznościowe (bo wkrótce Szłapa zaczął w ten sposób pozyskiwać środki), a później ogarniać te wszystkie kartony, paczki, listy przewozowe…

Szłapa ten sukces Blera wypracował. Ciężką robotą. W modelu sprzedaży, na jaki się zdecydował, nie tylko trzeba być dobrym artystą, ale też skutecznym sprzedawcą. I Rafał takim był. Niestrudzenie robiącym kolejne wrysy swoim czytelnikom. Zawsze z uśmiechem na ustach, pomimo zmęczenia. Mającym — tak zwyczajnie — świetny kontakt z drugim człowiekiem. Wyobrażam sobie, że Rafał, siląc się na skromność, powiedziałby, że miał w tym wszystkim dużo szczęścia. Jasne, niezależne czynniki, takie jak polepszająca się koniunktura na rynku, na pewno odegrały swoją rolę. Jednak nawet najlepszemu zrzędzeniu losu trzeba umieć pomóc. Z ilu godzin snu Szłapa zrezygnował, ile życia rodzinnego poświęcił na rzecz Blera, to pewnie tylko on sam wie.

Tymczasem historia Blera powoli zbliża się do końca. Wszystko wskazuje na to, że na tegorocznym MFKiG dostaniemy — wspomniany już wyżej — ostatni tom cyklu. Nie jest to żadna oficjalna informacja, ale wiem, że Rafał niestrudzenie pracuje nad finałem. Tak się jakoś złożyło, że mój komiksowy los trochę splótł się z losem Blera. Jak byłem obecny przy samych początkach tej serii, tak będę przy niej do samego końca. Ot, niewielka rzecz w skali wielkich wydarzeń w polskim komiksie, ale dla mnie osobiście to kawałek mojego życia.

Coś się zatem kończy, ale coś się również zaczyna. Oczywiście, kolejne wyzwanie i kolejny projekt. Być może jeszcze większy od Blera. Wydaje się, że kariera Rafała Szłapy znalazła się w momencie przełomu. Za nim autorski projekt, który okazał się znaczącym sukcesem a przed nim, jak wiele na to wskazuje, praca wraz z Tomaszem Kontnym przy kontynuacji Funky`ego Kovala, komiksowego klasyka, któremu nikomu nie trzeba przedstawiać.