4000 znaków… O dziedzictwie Grzegorza Rosińskiego
21.06.2025 11:25
Miałem pecha (lub szczęście), że nie zostałem skażony sentymentem do Thorgala. Opus magnum Grzegorza Rosińskiego i inne jego komiksy odkrywałem już po moim szczenięcym zachłyśnięciu się komiksem amerykańskim. Już po tym, jak uznałem, że w wieku nastoletnim jestem już stanowczo zbyt dorosły na te niepoważne historyjki z superbohaterami. Po tym, jak do komiksu przywrócił mnie Produkt.
Miałem więc szczęście (lub pecha), że Thorgala odkrywałem w tym samym czasie, co bieżącą twórczość Śledzia, Myszkowskiego, KRL`a, braci Minkiewiczów czy Weatherspoona, co wielkich klasyków, jak Mausa Arta Spiegelmana i DKR Franka Millera, co Slaine`a i Cygana, którzy byli bohaterami o wiele bardziej interesującymi niż dość, umówmy się, miałki w swojej szlachetnej prostolinijności Thorgal Aegirsson. Szczególnie dla młodego edgelorda, którym zapewne w tamtym czasie byłem.
Czy dzięki temu moje nieskażone nostalgią spojrzenie na Rosa było obiektywne? Nie wiem. Obiektywnie, publikowane wówczas nowe albumy Thorgala były coraz słabsze. Zobaczyliśmy wtedy Rosińskiego, który przestał zachwycać swoim geniuszem i rzucać na kolana warsztatem. Szczególnie pamiętam, jak rozczarowałem się Barbarzyńcą. Z pewnością nie był to ostatni tom serii, jaki kupiłem. Siłą przyzwyczajenia czytałem ją dalej, ale właśnie w tamtym momencie poczułem, że to już nie to. Że to już koniec TEGO Thorgala.
Wydaje mi się, że w pierwszej dekadzie XXI wieku spór o Grzegorza Rosińskiego był wyjątkowo silny. Łatwo było nie lubić Rosińskiego po lekturze ostatnich Thorgali, a znacznie trudniej było nie odnieść się do tego, co mówił. Jego twórczość, jego – nie bójmy się tego słowa – geniusz, jego – niekiedy po prostu głupie i ignoranckie – wypowiedzi na konwentach w Łodzi o mandze, o komiksie amerykańskim, o polskim rynku, wręcz domagały się odzewu. To była tak potężna osobowość, tak wielki talent z tak znaczącym autorytetem i dorobkiem, że nie sposób było go ignorować.
I ze strony twórców skupionych choćby wokół Produktu reakcja była. Ostra. Nowe, buńczuczne pokolenie komiksiarzy w niemal naturalnym odruchu buntowało się wobec siwiejącego mistrza. Krytyka Rosa bywała nieuzasadniona, bywała złośliwa, ale niekiedy więcej, niż zasłużona. Młody artysta komiksowy potrzebował nie tylko zdefiniować się wobec wielkiego artysty, który dostawał państwowe odznaczenia od polskich, francuskich i belgijskich władz i był fetowany przez fanów, gdziekolwiek by się pojawił, ale też odciąć się od niego. Od jego dorobku, jego spojrzenia na komiks. Zanegować go. Iść własną drogą.
Wydaje mi się, że w takim duchu kształtowało się pokolenie produktowe, pierwszej dekady XXI wieku. Co stało się później? Pokolenie drugiej dekady XXI w., które przyszło z falą wzburzoną przez Maszina szukało gdzie indziej punktów odniesienia i źródeł inspiracji. Dla niego Rosiński był po prostu jednym z wielu. Nikim szczególnym. A jak jest teraz, co z obecnym pokoleniem, tym, które pojawiało się w trzeciej dekadzie XXI w.? Zdecydowanie zbyt wcześnie, aby jednoznacznie ocenić. Na pewno wciąż pojawiają się komiksy, które pełnymi garściami czerpią z Rosińskiego (Goran Mikołaja i Pawła Graniaka), ale pisanie, że lektura „Pilota Śmigłowca zainspiruje kolejne pokolenia do odkrywania historii w nowoczesny, wizualnie porywający sposób” to zwyczajnie bzdura.
Nawiasem mówiąc, relacje Rosińskiego i jego syna Piotra z Krzysztofem Garulą, działalność wydawnictwa Libertago i Polish Comic Art, artystyczne dyrektorowanie Relaxowi, wszystkie te konwentowe historie z ostatnich lat to z pewnością tematy, nad którymi ktoś mądrzejszy ode mnie, lepiej poinformowany i z lepszym dziennikarskim warsztatem powinien się zająć.
Mistrz z wolna odsuwa się w cień. Na piknikach wojskowych, w roli automatu do wydawania wrysów z okazji wznowienia jednego z najbardziej nasączonych treściami edukacyjno-propagandowymi komiksów w swoim dorobku. W wywiadach, gdzie z rozrzewnieniem wspomina swoje życie bon vivanta. Całonocne imprezy z braćmi Saudkami, nocne eskapady z Sente`m po Paryżu. Pogodzony, z tym że marka Thorgal będzie żyła swoim własnym życiem. Nikt dziś o Rosińskiego się nie kłóci. Nikomu nie zależy na kwestionowaniu jego miejsca w historii polskiego i europejskiego komiksu. Nikt nie podważa jego dorobku. Nikt nie dyskutuje z tym co mówił, nikt też nie wchodzi w jakiś dialog z jego dziełami. Rosiński został oddelegowany do muzeum, w którym jest adorowany i podziwiany przez swoich fanów.
Czy to się może jeszcze zmienić? Tak. Rosiński zachwycił mnie swoimi mniej znanymi, najczęściej nie-komiksowymi pracami na wystawie w krakowskiej Mandze (zakładam, że przynajmniej część prac z tamtej wystawy pokazano ostatnio w Warszawie). Zobaczyłem tam coś zupełnie innego. Spotkałem się z Rosińskim poszukującym, Rosińskim nieoczywistym, Rosińskim próbującym czegoś innego. Ten Rosiński, nie od Thorgala, nie od Szninkla, nawet nie od malarskiego Hrabiego Skarbka wciąż czeka na odkrycie.