Jestem dzieckiem, bo czytam komiksy – czyli o aferze z „Gender Queer”

Data publikacji

2.02.2025 08:00

Kategorie

Publicystyka

Jestem dzieckiem. Mam czterdzieści dwa lata. Pracę na etacie (od ponad dwudziestu lat), żonę i kredyt mieszkaniowy. Ale jestem dzieckiem, przynajmniej według postrzegania kandydata na prezydenta Karola Nawrockiego. Dlaczego? Bo czytam komiksy. Dużo komiksów. A wiadomo, według znacznej części polskich polityków komiksy są dla dzieci. I nie może być inaczej.

Zaczęło się o odgrzewany co rusz spór o nowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Z racji tego, że – jak przystało na muzeum zajmujące się modern artem – jego budynek nie przypomina dawnych gmachów z klasycystyczną kolumnadą, jego kanciasta, biała bryła jest solą w oku większości polskiej prawicy, która wyraźnie sztuki współczesnej nie rozumie i zrozumieć nie chce, ale za to chce się uznawać za znawców. Odwiedza jednak owa polska prawica muzeum chętnie, bynajmniej nie dla wystaw, ale dla tropienia lewacko-genderowej filozofii i dowodów na deprawację niewinnych umysłów. W tej wyraźnie ideowej, bezpardonowej wojnie o przysłowiowy „rząd dusz” oberwało się też komiksowi. Trochę przypadkiem, trochę rykoszetem. Ale nie zmienia to faktu, iż cała afera obnaża powszechną indolencję i deprecjonowanie komiksu jako środka wyrazu wartego uwagi oraz z pewnością stanowiącego fascynujące medium kulturowe, którego w polskim (pop)kulturowym dorobku pomijać nie wolno. I nie wolno sprowadzać go tylko do lekkich opowiastek wyłącznie dla dzieci – a ku temu właśnie ciąży sedno i tej sprawy, i ogólnego postrzegania komiksu przez mainstream oraz przysłowiowe „elity” dyktujące ogólnospołeczny tok myślenia.

O co poszło?

Pracownik Telewizji Republika, w ramach doszukiwania się deprawacji w obrębie MSN, w muzealnym sklepie odkrywa komiks. Komiks nie byle jaki, bo genderowy. A to już zło samo w sobie. Chodzi o album Gender Queer. Autobiografia Mai Kobabe, w którym autorka, jako osoba niebinarna, opowiada o własnym poszukiwaniu tożsamości (także płciowej), o próbie samoakceptacji i pokazaniu własnej rodzinie – a w efekcie szerzej, w wymiarze społecznym – czym jest niebinarność i z jakimi problemami mierzą się w społeczeństwie osoby niebinarne. Komiks, który miał być początkowo dialogiem twórczyni z jej własną rodziną, urósł do rangi swoistego przewodnika dla osób borykających się z problemami wynikającymi z niebinarności w mocno nadal podzielonym w tej kwestii społeczeństwie.

Gender queer. Autobiografia

Gender Queer

Scenariusz
Rysunki
Tłumaczenie

Hubert Brychczyński

„Gender queer” to mega potrzebna rzecz w tym kraju. Do tej pory po polsku po prostu nie było tak przystępnej, nowoczesnej i inkluzywnej pozycji o dorastaniu jako osoba trans we wszystkich, najtrudniejszych nawet aspektach i to takiej od transa dla transa.

Stop Bzdurom

„Gender queer” to mega potrzebna rzecz w tym kraju. Do tej pory po polsku po prostu nie było tak przystępnej, nowoczesnej i inkluzywnej pozycji o dorastaniu jako osoba trans we wszystkich, najtrudniejszych nawet aspektach i to takiej od transa dla transa. Brak tu medykalizmu, postrzegania nas tylko i wyłącznie przez pryzmat naszych traum, sensacjonalizacji tego, że istniejemy. Musimy też pochwalić naprawdę super jakości, kompetentne tłumaczenie, niestroniące od form neutralnych i neozaimków. Jesteśmy dumni, że to nasz pierwszy patronat medialny!

Stop Bzdurom

Ta niezwykle oczyszczająca autobiografia pokazuje drogę, jaką przeszłu Maia w poszukiwaniu własnej tożsamości – od przerażenia i zagubienia wywołanych młodzieńczymi zauroczeniami, przez próby coming outu przed rodziną i społeczeństwem oraz zacieśnianie przyjaźni dzięki wspólnej fascynacji gejowskimi fanfikami, aż do traumy i poczucia naruszenia granic, jaką pozostawia badanie cytologiczne.

Choć początkowo Gender Queer miał tylko pomóc rodzinie Mai zrozumieć, co to znaczy być osobą niebinarną i aseksualną, ostatecznie stał się nie tylko osobistym wspomnieniem, ale i pożytecznym oraz poruszającym przewodnikiem, który przybliża aktywistom, przyjaciołom i ludziom na całym świecie problematykę tożsamości płciowej: czym ona jest i jak o niej myśleć.

Kategoria

Obyczajowe

LGBTQ+

Pochodzenie

Komiks amerykański

Wydawca Polski

Centrala

Wydawca Oryginalny

Oni Press

Data Wydania

05.2021

Wydanie

I

Druk

Kolor

Oprawa

Miękka

Format

146×210 mm

Liczba Stron

240

Cena Okładkowa

69,00 zł

ISBN

9788363892845

Zobacz

Album pisany dla dorosłych odbiorców, tak też został wydany zarówno w oryginale, jak i w Polsce, przez wydawnictwo Centrala. Co ciekawe, już w 2021 roku, choć redaktor TV Republika odkrył go dopiero teraz. Nie omieszkał przy tym minąć się z prawdą, jakoby miał znaleźć go w dziale „dziecięcym” muzealnego sklepu, w którym ów album miał stanowić forpocztę pełzającej ideologii gender, zorientowanej na deprawację niewinnych, młodocianych umysłów. Jak jedna sztuka komiksu (a tyle ich było na stanie sklepu muzealnego) miałby zdołać zdeprawować całe pokolenie? Trudno powiedzieć. Publikacja sprzed czterech lat, w dodatku dostępna w licznych księgarniach w całym kraju (pięciosekundowy research w Google wskazał też choćby sklep muzealny krakowskiego MOCAK-u) budzi takie emocje tylko ze względu na to, że jako komiks z racji formy MUSI być skierowana do dzieci. Bo przecież nikt z dorosłych, poważnych dorosłych, komiksów przecież nie czyta.

I tu tkwi sedno poruszonego problemu – postrzeganie komiksu jako medium, które może być (i według wielu – jest) skierowane tylko do młodocianego odbiorcy. Odmawia mu się prawa do bycia sztuką na równi z literaturą. Przypomina to trochę odzieranie z warstwy wartościowości i znaczeniowości szeroko rozumianej fantastyki. Kiedy literatura wykracza poza poziom (często świetnej) ale tylko rozrywki, zaczyna poruszać ważkie tematy i problemy, a w dodatku cechuje się erudycją i wybitnym poziomem literackiego warsztatu, krytyka zaczyna prezentować coraz to wymyślniejsze fikołki, byle tylko nie określać jej fantastyką właśnie. Dla przykładu warto wspomnieć interpretacyjne fikołki na temat „Lodu” Jacka Dukaja, który krytycy usilnie zaliczyć chcieli do mainstreamu, czy odzieranie z prawa do bycia fantastyką „Baśni o wężowym sercu” Radka Raka, która zdobyła Nike, więc żadną fantastyką być nie może!

Z komiksem jest podobnie. Nieważne, jaki autorzy podejmą temat, jak „zaawansowane” artystycznie jest samo dzieło, ile przekracza schematów, jaką wartość artystyczną zawiera. Jeśli jest opowieścią obrazkową, to musi być dla dzieci. I już.

Pisząc te słowa, wodzę wzrokiem po moim regale z komiksami. Owszem, pojawiają się tam tytuły dla dzieci. Jestem miłośnikiem Kaczogrodu Carla Barksa i Dona Rosy. Mam Muminki Tove Jansson i komiksy Tadeusza Baranowskiego. Uwielbiam! Ale gros kolekcji stanowią albumy komiksowe, których nijak nie podsunąłbym do czytania mojemu jedenastoletniemu obecnie chrześniakowi, zaczytującemu się w serii z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem, czy Kajkiem i Kokoszem.

Niebo w głowie, Kobane Calling, ale też choćby legendarny Maus, komiksy Alana Moore’a (np. V jak Vendetta), rewelacyjny, ujęty w schemat kryminału noir Skalp, pokaźny dorobek duetu Sean Phillips / Ed Brubaker, poruszający jak zawsze potężnie ciężkie tematy Manu Larcenet (Blast, Terapia grupowa, adaptacja Drogi Cormaca McCarthy’ego)… To wszystko twórcy i dzieła zdecydowanie skierowane do odbiorcy dorosłego, już nie tylko przez sam ciężar gatunkowy, ale i z racji konieczności posiadania odpowiedniej wiedzy i historyczno-kulturowego obeznania wymaganego, by całość przekazu zrozumieć. Komiks przestał być – z gruntu – medium dla dzieci. Choć oczywiście jako taki, kierowany do młodszych, nie zniknął, to na nich nie poprzestaje i z wiekiem można sięgać po coraz „doroślejsze” lektury, często wartością merytoryczną i artystyczną nieustępujące (a nawet przewyższające) gros publikowanej na rynku literatury pięknej.

Czemu więc tak usilnie deprecjonuje się komiks w naszym kraju?

Nie wiem. Przyglądam się temu przy okazji kolejnej, bezsensownej awantury, nadmuchanej chęcią taniej prowokacji politycznej, wplatanej w toczącą się kampanię wyborczą. I wciąż nie mogę pojąć, czemu nadal chcemy być tak mocno ograniczeni.

Świat już z tego wyrósł. Komiks w innych europejskich krajach doczekał się odpowiedniego statusu, przestał być traktowany po macoszemu. We Włoszech artysta komiksowy, jak Zerocalcare (autor wspomnianego „Kobane Calling”) osiąga nakłady porównywalne z powieściami Umberto Eco (który zresztą był miłośnikiem komiksu, m.in. Dylana Doga). W Mediolanie, w najstarszym i bardzo prestiżowym (patrz – drogim) pasażu handlowym – Galerii Wiktora Emanuella II, gdzie znajdziemy najbardziej ekskluzywne marki świata, jest miejsce też na księgarnię komiksową i to całkiem pokaźnych rozmiarów. Można? Można! We Francji czy też Japonii komiks traktowany jest jako część narodowej kultury, a wydawcy dobierają ofertę dla każdej grupy wiekowej, w tym także coraz częściej dla seniorów, bo tam komiks jest sposobem na opisywanie otaczającego świata, a więc także na pokazanie starości. Zresztą, we Francji ukazuje się rocznie około pięciu tysięcy tytułów komiksowych (dla porównania – u nas około dwóch tysięcy – dane za 2024 rok według Komiksopedii). I choć nie chodzi o ilość, tylko o jakość i ani w liczbę publikacji, ani w wielkość nakładów nie ma sensu się ścigać, to jednak w pewnym stopniu to porównanie ukazuje, jak otwarte na komiks są rynki francuski czy japoński. Nierzadko zresztą dotowany z ministerialnych pieniędzy, jako część narodowego dziedzictwa, którym należy się dzielić i które należy pokazać.

U nas komiks wciąż zdaje się tematem wstydliwym, wciąż traktowany jest jako niepoważne medium dla dzieci. Stąd kompletne niezrozumienie tematu i samego przekazu wspomnianego na wstępie „Gender Queer”, uznanego za album skierowany do najmłodszych. Bo komiks celujący w odbiorcę dorosłego? To się w głowie nie mieści!

Oczywiście to się zmienia, ewoluuje. Powoli moderuje rynkową przestrzeń cała masa osób, inicjatyw, wydawnictw. I – dla sprawiedliwości – nie cała prawica komiksu nie uznaje, nie rozumie, nienawidzi. Mam przyjaciół mocno po prawej stronie poglądowej, którzy są wielkimi fanami (i propagatorami) komiksu. Jednak istotą problemu – i to z każdej strony politycznej sceny – jest fakt, że „elity” nadające ton publicznemu dyskursowi, także w warstwie kultury, mają komiks w poważaniu; traktują go (podobnie jak fantastykę) jako twór pośledni, dziecinny i mało poważny. Taki, którego nie sposób brać na serio. Czy to jednak źle świadczy o komiksie – tak docenianym i uznanym w innych krajach? Czy raczej wskazuje na bolesną ignorancję naszych tak zwanych „elit”?

Finał sprawy z odkryciem „Gender Queer” kończy się zmieleniem komiksu w niszczarce przez podobno obywatelskiego kandydata na prezydenta. Tylko czy za obywatelskie uznać można wprowadzanie samozwańczej cenzury, niszczenie dzieła (pop)kultury ponieważ nie jest zgodne z przyjętą przez niego ideologią? Czy w XXI wieku nadal muszą kłaść się cieniem na polskiej kulturze echa totalitarnego kształtowania myśli zbiorowej i rugowanie z przestrzeni publicznej myśli nie dość prawilnej? A komiks musi być wciąż „chłopcem do bicia”, narzędziem do wzburzania tłumów, budzenia niezdrowych emocji wynikłych z niezrozumienia przedmiotu?

A może by tak usiąść w szerszym gronie i porozmawiać o komiksie? Czym jest, jakie ma i jakie powinien mieć miejsce w polskiej kulturze? Czy wymagam za dużo? Jak myślicie?