Album ukazujący początki kariery Batmana. Opiekun Gotham musi powstrzymać nieuchwytnego mordercę policjantów znanego jako Wisielec.
Przydomek łotra pochodzi od pozostawianych na ciałach ofiar karteczek z grą w wisielca, zawierających wskazówki na temat jego tożsamości. Wśród podejrzanych znajduje się wielu przeciwników Człowieka Nietoperza – Two-Face, Joker, Riddler, Catwoman. Batman nie może ufać nikomu, nawet policji dowodzonej przez Jima Gordona, który niedawno awansował na komisarza. Aby rozwiązać tajemnicę zbrodni, Mroczny Rycerz będzie musiał zwrócić się o pomoc do pewnego osieroconego chłopca… Od tej pory świat będzie ich znał jako Dynamiczny Duet. Oto historia Batmana i Robina!
„Batman: Mroczne zwycięstwo” jest oszałamiającą historią kryminalną stworzoną przez laureatów Nagrody Eisnera: Jepha Loeba i Tima Sale’a („Superman na wszystkie pory roku”, „Batman: Długie Halloween”). Niniejsze wydanie zostało wzbogacone o wstęp Davida S. Goyera, scenarzysty filmu Mroczny Rycerz powstaje.
27.11.2024
I
Kolor
Twarda
170x260 mm
408
169,99 zł
9788328162440
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
„Batman. Mroczne zwycięstwo” to przede wszystkim kontynuacja kultowego „Długiego Halloween”. Nie może więc uciec od nawiązań i odniesień, a lektura bez znajomości pierwszego albumu okaże się zdecydowanie uboższa. Jednak jako całość, dylogia duetu Loeb / Sale pozostaje nadal jedną z najlepszych opowieści o Mrocznym Rycerzu, jakie kiedykolwiek powstały.
Tak, jak „Długie Halloween”, tak i „Mroczne zwycięstwo” to kwintesencja tego, czym winien charakteryzować się Batman. Jest więc smoliście czarny klimat noir, są zbrodnie i do bólu uczciwi policjanci, którzy próbują im przeciwdziałać, ale też schwytać sprawcę. I są oczywiście brudni gliniarze, są mafijne rodziny trzęsące miastem i piękne kobiety, które są na równi kuszące, co niebezpieczne (jak przystało na noir-owe femme fatale) i nie da się jednoznacznie określić, czy bardziej ratują głównego bohatera historii, czy może jednak wiodą go na manowce. A jeśli te wszystkie elementy wrzucimy do miasta takiego, jak Gotham, to z jednej strony wyjdzie nam mieszanka iście wybuchowa… z drugiej zaś pewna oczywista klisza, wymuszana przez osadzenie w ramach tak oczywistego (i jednak przewidywalnego) uniwersum.
Jeph Loeb doskonale radzi sobie tutaj (ponownie) z osadzeniem mrocznej, kryminalnej historii w znanym nam sztafażu Gotham. I choć nie może uciec od pewnego schematu – użycia całej galerii antagonistów ze świata DC – to jednak wtłacza ich w pełnokrwistą opowieść noir ze wszystkimi jest charakterystycznymi cechami. I te klisze, które wszak w obrębie komiksu spod szyldu DC być muszą, tutaj dają radę zagrać odpowiednim spiętrzeniem napięcia, niedopowiedzenia, mieszającego się z oczywistością i dobrze wyważonej dynamiki, pozwalającej podtrzymać czytelniczą uwagę pomimo pewnych przewidywalności. Zresztą, nie można powiedzieć, że nie ukrył autor kilku niespodzianek, kilku całkiem zgrabnych twistów, które pozwalają w określonych momentach pchnąć opowieść na nieco inne tory. Jako kontynuacja poprzedniej opowieści – wspomnianego „Długiego Halloween”, i ta historia rozgrywa się w interesującym zakotwiczeniu w serii morderstw popełnianych przy okazji różnych świat. Tym razem jednak ofiarami okazują się ludzie z policji i władz. Co ważne, nie ma znaczenia, czy uczciwi, czy brudni i skorumpowani. Wszyscy giną, kolejno eliminowani przez tajemniczego Wisielca, który w dodatku zostawia przy zwłokach kartki z zagadkowymi hasłami opartymi na dziecięcej grze...
To, że wszystkie tropy prowadzą do dawnego prokuratora Harveya Denta, teraz określającego się mianem Two Face’a okazuje się tylko wierzchołkiem całej intrygi, w którą zamieszana okaże się cała przestępcza sitwa Gotham i równie szerokie grono „dziwolągów”, z którymi Batman miał już nie raz do czynienia. Wiadomo, DC rządzi się swoimi prawami, a jednym z kluczowych jest wykorzystywanie maksimum postaci z uniwersum w obrębie opowieści.
Historia Loeba składa się więc z bardzo oczywistych składników, jednak to, co jest olbrzymią zaletą noir, to skupienie na sztafażu właśnie, na wywodzeniu opowieści od określonego, niejako przewidywalnego klimatu, ogólnej atmosfery, nie zaś na wywracaniu świata przedstawionego do góry nogami. Sięgając po noir oczekujemy właśnie określonej estetyki, ze znajomą linią przewodnią fabuły. W tym przypadku prywatnego detektywa po przejściach zajmuje mroczny mściciel (również po przejściach), a jego femme fatale stanowi ponętna kokietka wciśnięta w lateksowy kostium kocicy. Niby jest inaczej, ale tylko na tyle, na ile wymaga tego osadzenie w estetyce uniwersum DC. Cała reszta to typowy szablon noir, poza który scenarzysta wcale nie usiłuje wychodzić. Wręcz przeciwnie – robi wiele, aby zmieścić potężną opowieść o Batmanie w ramach przyjętej konwencji. I – co najważniejsze – doskonale mu się to udaje.
Oczywiście, są rzeczy, na które jakoś możemy ponarzekać. Małą, wręcz marginalną rolę dostał tutaj Salomon Grundy, czy Poison Eve i gdyby w ogóle się nie pojawili, wiele by na tym opowieść nie straciła. Nie ma też dość miejsca wątek Dicka Greysona i jego przemiana w Robina. Niby nieźle poprowadzony, jednak wydaje się nakreślony zbyt pobieżnie, za szybko, by w pełni przekonać. Zawierzamy mu raczej dlatego, że znamy go już, jego rolę w rozwoju całego uniwersum, a nie dlatego, że tak zgrabnie wyłuszczył go nam scenarzysta w tej konkretnej historii.
Powyższe wady nie są jednak na tyle poważne, by psuć całościowy odbiór komiksu, którego największym atutem jest właśnie ten znajomy, na wskroś spodziewany i oczekiwany klimat noir… i rysunki.
To co prezentuje tutaj Tim Sale to jest poziom, że klękajcie narody, że ujmę to tak kolokwialnie. Serio, już w „Długim Halloween” rysownik ten pokazał, że potrafi w pełnoplanszowe kadry z Gackiem, ale tutaj mam wrażenie że nie tylko dotrzymuje tempa, ale idzie jeszcze dalej, na zasadzie poczucia, że skoro za pierwszym razem tak „zażarło” u odbiorców, to niniejszym sobie pofolguję... I robi to, co potrafi najlepiej, czyli odmalowuje Batmana z krwi i kości, Batmana niesamowicie dynamicznego, sprawiającego wrażenie, jakby rzeczywiście poruszał się po tych planszach, jakby wyrywał się poza obręb kadrów, dosłownie wychodził ze stron. Sale tworzy obrazem, całymi planszami, nie tylko sekwencją zestawionych ze sobą kadrów. Jego Batman zdaje się wyrywać poza ramy poszczególnych rysunków, jakby rozpierające go pragnienie dorwania złoczyńcy, zapobieżenia kolejnej zbrodni kipiała też z samego, kreującego go rysownika. Wspaniała rzecz, wspaniała kreska, do tego ujęta w świetnie dopasowaną kolorystykę, a to wszystko sprawia, że „Mroczne zwycięstwo” okazuje się rysunkowym majstersztykiem, z którego każda pojedyncza strona stanowi swoiste, integralne dzieło sztuki komiksowej.
Jeśli chcecie czytać Batmana – nie możecie odpuścić niniejszej dylogii. Serio, to nie tylko znakomita historia o Mrocznym Rycerzu ujęta w dwóch aktach, ale też doskonały przykład, jak nośną konwencją – mimo swojej schematyczności – jest estetyka noir. Kto nie lubi, z tym nie mam o czy rozmawiać. Kto uwielbia noir, obowiązkowo winien sięgnąć po ten komiks. Warto!