Co jest prawdziwe, gdy każde przeżycie można zaprogramować?
Na Marsie każdy dzień wygląda identycznie.
Pobudka, śniadanie, praca, obiad, praca, kolacja, czas wolny, sen.
Jedyne, co ratuje Kida przed szaleństwem rutyny, to symulacje, w których spotyka najbliższe osoby i odwiedza miejsca pozwalające na chwilę zapomnieć o monotonii. Jednak gdy chłopak poznaje San, nawet najbardziej spektakularne wyobrażenia przestają wystarczać, a pragnienie prawdziwej obecności ukochanej osoby staje się obsesją.
Co jest jednak prawdziwe, gdy każde przeżycie można zaprogramować? I czy ucieczka w najdalsze zakamarki kosmosu pozwoli pozbyć się pragnień i lęków z przeszłości?
„Nawet nas tu nie ma” to komiksowy debiut Filipa Jędrzejewskiego, absolwenta prowadzonej przez Daniela Mizielińskiego pracowni komiksu na warszawskiej ASP. To także pierwsza część trylogii, której kolejne odsłony rozegrają się na Ziemi i Księżycu.
27.01.2025
I
Kolor
Miękka ze skrzydełkami
195x260 mm
72
49,90 zł
9788368331103
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
„Nawet nas tu nie ma” to interesujący debiut, który w pełni ocenić można będzie – w kontekście fabuły – dopiero po domknięciu trylogii, której niniejszy tom jest otwarciem. Ale już widać, że warto się Jędrzejewskim bardziej zainteresować.
Fabularne założenie jest stosunkowo proste. Przyszłość. Ludzkość skolonizowała kosmos, w tym Marsa, ale niekoniecznie przybrało to formę, jakiej moglibyśmy oczekiwać. Każdy obywatel zmuszany jest do odsłużenia swojego przydziału w kolonii, która bardziej przypomina obóz pracy, niż wymarzone miejsce na nowy start. Powtarzalne zajęcia, ograniczona przestrzeń, monotonia żywieniowa – to wszystko stanowi solidne obciążenie dla psychiki „przymusowych kolonistów”, pocieszających się głównie myśleniem o końcowej dacie kontraktu i ucieczkami w świat wirtualny, w którym można dowolnie kształtować przestrzeń i ogólne założenia wykreowanego świata. Kid – główny bohater – nie do końca radzi sobie z życiem w kolonii, więc dla niego szczególnie ważne są chwile w wirtualnej rzeczywistości. Zwłaszcza kiedy poznaje dziewczynę, która ponoć sama zgłosiła się na kontrakt, jako ochotniczka.
Ich „wizyty” w wirtualu stanowią podstawową płaszczyznę kontaktu, ponieważ w ciągu dnia, pracując na różnych zmianach, w odmiennych sektorach kolonii prawie się nie widują. A zaczyna się rodzić między nimi bliskość… Tylko w jakim stopniu ta bliskość jest prawdziwa, skoro opiera się na funkcjonowaniu w imaginacji, wywodzącej się wprost z oddzielenia od realnej bliskości?
Jędrzejewski w ciekawy sposób sięga po motyw zatracenia się w świecie wirtualnym, który to temat jest bliski wielu fantastycznym twórcom. Wiele przestrzeni poświęcił temu motywowi choćby Marcin Przybyłek w znakomitej serii „Gamedec”, podobne elementy pojawiają się także u zeszłorocznej debiutantki Olgi Niziołek w „Dzieciach jednej pajęczycy”. Ucieczka od szarości codziennej egzystencji w świecie przyszłości w jej podkoloryzowane wyobrażenie w świecie wirtualnym ma stanowić – wg licznych twórców – pewien nieodzowny element naszej przyszłości. Jednak – również u Jędrzejowskiego – pojawia się sugestia zagrożenia zafałszowaniem relacji, odarciem jej z prawdziwości. W jakim stopniu to, co jest tak naprawdę wytworem wyobraźni, możemy uznać za autentyczne? Jaką ma wartość, będąc tak naprawdę substytutem rzeczywistego kontaktu, prawdziwej, międzyludzkiej interakcji? W jakim stopniu można być rzeczywiście „razem”, kiedy dzielą nas setki, miliony kilometrów, a spotkania to tylko wirtualna imaginacja?
Te pytania zdają się być fundamentem, na którym autor buduje swój debiutancki komiks, ale jest tu też szerszy kontekst lęku przed zmianami, przed odpowiedzialnością, przed podjęciem wyzwania. Skomplikowany świat wewnętrzny przeciętnego młodego człowieka, który – wchodząc w dorosłość – musi zmierzyć się z wyborem pomiędzy pragnieniem monotonnej, ale bezpiecznej stagnacji, a sięganiem dalej i wyżej, co może zaowocować na równi nagrodą, jak i porażką.
Jak wypadnie rozwinięcie tej historii, trudno na tym etapie orzekać. Czekają nas jeszcze przecież dwa tomy, których akcja ma się rozgrywać na Księżycu i na Ziemi, co da autorowi dość szerokie pole do prezentacji świata przedstawionego i swojej odautorskiej wizji przyszłości, w tym różnych ludzkich postaw, zależnych od miejsca.
Na obecnym etapie jednak jest na tyle dobrze, by zaintrygować, by wzbudzić apetyt i poczucie niecierpliwego oczekiwania na więcej.
To komiks science fiction, gdzie fantastyczny sztafaż jest podwaliną do opowieści o emocjach, o relacjach, co czyni z „Nawet nas tu nie ma” interesującą historię obyczajową, uwzględniającą w zakresie swoich rozważań obecne kierunki technologicznego rozwoju współczesnych społeczeństw. Z grubsza ujmując – taka przyszłość może nas czekać. Prędzej, czy później. I co wtedy? Na takie pytania stara się Jędrzejewski odpowiedzieć, ale skupiając się nie na globalnym ujęciu modelu społecznego, ale na zogniskowaniu na jednostce.
Graficznie to minimalizm, jednak nie tak agresywny, jak np. u Świdzińskiego. To bardziej balansowanie prostą kreską i zestawem czerni – bieli, jaki mogliśmy podziwiać w świetnym „Mordzie na dzielni” od Beaty Pytko. I ta konwencja graficzna całkiem udatnie się tutaj sprawdza, uwidaczniając z jednej strony staranność warsztatową, z drugiej zaś pozwalając skupić się autorowi na szerszym ukazaniu jednostki, z pewnym pominięciem szerszego pleneru. Niewiele więc dowiemy się tutaj o wyglądzie marsjańskiej kolonii, bo kadry skupiają się głównie na postaciach, nie scenografii, a szersze perspektywy towarzyszą nam raczej przy okazji wizyt w wirtualu. Co świadczy wyraźnie, że skupia się Jędrzejewski w swoim autorskim projekcie właśnie przede wszystkim na człowieku, nie zaś na kreowaniu świata przedstawionego. Ten ostatni zaś ma stanowić tylko narzędzie, podwalinę, konieczne tło, w ramach którego da się zajrzeć w głąb bohaterów, dla swoistej wiwisekcji świata ich emocjonalnych odczuć. Co ważne – to działa.
Rozumiem Kida. Jego lęk przed zmianami, jego niechęć do bezmiaru kosmosu, który w swoim ogromie jawi się jako nieprzewidywalny. Kupuję jego zagubienie, jego awersję do tylko wirtualnej relacji, która niejako odziera całość z prawdziwości. To bohater, który potrafi być mnie osobiście emocjonalnie bliski. I tym chętniej przekonam się, jak potoczą się jego dalsze losy, zwłaszcza po dość enigmatycznym i pozostawionym w niedopowiedzeniu początku.
Warto też zwrócić uwagę na fragmenty utworów pojawiających się w komiksie. The Browns, Dawid Bowie, The Mamas & The Papas dobrze odzwierciedlają zamiłowanie bohaterów do szeroko rozumianego retro i tęsknotę do czasów, jakie już minęły… Co również dzielę z postaciami z komiksu. Może dlatego tak mocno go polecam?
Na zakończenie, wrócę jeszcze do wspomnianego „Mordu na dzielni” Beaty Pytko. Bo – pomimo odmienności konwencji, widać tutaj – nie tylko graficzne – podobieństwa. Być może – tylko i aż – buduje się tutaj pewien nowy podgatunek w polskim komiksie, skupiony na autorskim komentarzu palących społecznych problemów, wynikających głównie z cywilizacyjnego i społecznego rozwoju. I jeśli Jędrzejewski sięga po inną konwencję, inne problemy społeczne, niż Pytko, to jednak wspólnym mianownikiem okazuje się portretowanie właśnie jednostki względem owych zagadnień. U Pytko była to urbanizacja z pominięciem potrzeby jednostki i budowanie nowej, sterylnej przestrzeni, bez uwzględnienia potrzeb dotychczasowych mieszkańców. U Jędrzejewskiego jest zagubienie w zafałszowanym, wirtualnym świecie i technologiczny rozwój, który w założeniu ma zbliżać ludzi, a w realnym ujęciu jeszcze mocniej ich od siebie oddala. Jednak w obydwu przypadkach to rola jednostki, jej osadzenie w świecie przedstawionym i reakcja na zachodzące zmiany staje się głównym punktem rozważań. Obydwoje autorzy zadają bardzo zbliżone pytania – gdzie jest miejsce dla mnie w tym, coraz mocniej zmieniającym się świecie? I czy te zmiany są na pewno dobre, pożądane?
Polski komiks zawsze był – tak czy inaczej – zaangażowany. Tu także widać owo zaangażowanie, choć okazuje się ono skorelowane bardziej na pojedynczym człowieku – jak składowej społeczności – niż na społeczności w ujęciu ogólnym, szerokim. Ale może to i dobrze? Może bez zrozumienia jednostki nie sposób zrozumieć ogółu?