Dorastasz na początku lat dwutysięcznych w małej miejscowości w Europie Środkowo-Wschodniej. Za oknem jesień. Do kina czy księgarni masz kilkadziesiąt kilometrów. Mija kolejny dzień, w którym nie wydarza się nic znaczącego, i nawet szarlotka upieczona przez babcię nie poprawia humoru. Tyle dobrego, że właśnie rusza nowy sezon waszej ligi.
Koszykówka to sposób na nudę, ale też szansa na wyrwanie się z rodzinnego miasteczka. Kto wie, może komuś z drużyny uda się wyjechać do Stanów? To przecież stamtąd ojciec kolegi przesyła paczki z oryginalnymi koszulkami i za dużymi butami. To tam grają największe gwiazdy basketu. To tam wszystko jest możliwe.
Dwudziesty album komiksowy Marcina Podolca to migawki z jednego sezonu nastoletniej drużyny koszykówki, które układają się w większą historię – tę najbardziej uniwersalną, o szukaniu swojego miejsca na świecie. Tuż pod niebem pełnym spadających gwiazd.
„Choć nie jest to autobiografia, nietrudno dostrzec tu hołd dla własnej młodości – jednocześnie wzruszający i zabawny. I tak przekonująco nostalgiczny, że sam zatęskniłem do tych pięknych lat, gdy grałem w koszykówkę. Choć nigdy nie grałem w koszykówkę”. – Bartek Przybyszewski, współtwórca „Podcastexu”, podcastu o latach 90. i 00., autor bloga „Liczne rany kłute”.
28.08.2025
I
Czerń / Biel
Miękka ze skrzydełkami
165x230 mm
176
59,90 zł
9788368331363
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
“Sezon spadających gwiazd “ w formie autorskiego zinu pojawił się w wielu zestawieniach na najlepszy komiks 2024 roku. Rok później ta sytuacja z całym prawdopodobieństwem może się powtórzyć, tyle że pod uwagę będzie brany już pełnoprawny album pod tym samym tytułem.
Kultura Gniewu anonsuje komiks Marcina Podolca jako już dwudziesty w karierze. Kiedy ten czas minął i czemu tak cholernie szybko? - ta myśl pojawia się zarówno podczas przeprocesowania owego anonsu, jak i podczas lektury “Sezonu spadających gwiazd”. Tytuł ten praktycznie u każdego dorosłego czytelnika powinien niczym wehikuł czasu uruchomić po części nostalgiczne, po części niechciane wspomnienia z okresu, kiedy było się młodym, głupim szczylem, który nawet jeśli taki właśnie jest, to jak każdy inny szczyl ma swoje marzenia - później, z odległej w czasie perspektywy można już śmiało nazwać je złudzeniami. Złudzeniami o tym, jak to kiedyś zawojuje się świat.
To tylko wierzchnia warstwa refleksji, które napływają szerokim strumieniem do głowy czytelnika pochłaniającego w szybkim tempie komiksowe etiudy stworzone przez Marcina Podolca. Każda plansza, każda strona komiksu to zazwyczaj osobna historyjka (czasem dykteryjka), które strona po stronie, kadr po kadrze budują świat przedstawiony (zarówno wewnętrzny i zewnętrzny) głównego bohatera, dla którego jego życie to koszykówka i kumple oraz, z nieco innej perspektywy - babcia i pies.
Tak naprawdę to właśnie babcia okazuje się być najlepszym przyjacielem młodzieńca, a pies istotą, na którą przelewa najgłębsze uczucia. Jest jeszcze ojciec - zawsze widziany w jednej pozie, czy też jednym kawałku wystającym zza oparcia fotela. A sami szkolni kumple od koszykówki to już osobna kategoria - nie tyle przyjaciele, tylko inni młodzieńcy, na których obecność jest się skazanym, bo czasem te wredne chujki zachowują się jak rasowi oprawcy. Ale nawet każdy z tych wrednych chujków ma w sobie coś wyjątkowego, coś do zaoferowania i w sensie fabularnym i symbolicznym - bez nich portret głównego bohatera nie byłby ani tak wyrazisty, ani tak kompletny.
Płaszczyzny komiksowego przekazu w “Sezonie spadających gwiazd” są różne, acz należy wyjść od tej głównej - obrazkowej. Rysunki są formalnie lekkie, bez bawienia się w szczegóły, świat jest tu ledwo zarysowany, emocje oddawane za pomocą przemyślanych narracyjnie puent - niczym w "Fistaszkach”, do których album Marcina Podolca już był porównywany. Z różnych perspektyw autor tworzy (autobiograficzny?) portret młodego wrażliwca, który musi dostosowywać się do okoliczności, by w jakiś sposób trwać (czy też przetrwać) w małomiasteczkowym środowisku. Ta prowincja jest nakreślona w sugestywny sposób, bez wyraźnych połajanek - inni wykorzystaliby to jako paliwo do podsycenia jej negatywnego wizerunku, Podolec podchodzi do tego w inny sposób - jest jak jest i choć często jest naprawdę niefajnie, optymistyczny ton narracji wcale nie ulega zmianie. A nawet w pewnych momentach (niczym w filmach Kolskiego) otwarcie zahacza o metafizykę, choćby w scenach z zawieszoną w powietrzu piłką do koszykówki.
W ogóle recenzowanie komiksu Marcina Podolca przy całej lekkości narracyjnej jest trochę niewdzięcznym zadaniem - komiks powinno się przeczytać i poddać jego nastrojowi bez tych powyższych wyliczanek i prób interpretacji - tak działa najlepiej, przywołując echa młodości, kojąc swoim rytmem, ciesząc oczy i serce, niekiedy trącając w smutne struny. Z finałem, w którym autor nie rozdziera szat, tylko pokazuje, że owszem, nie da się zawojować świata, ale wystarczy nie iść zawsze za stadem, tylko podążyć własną drogą - wtedy jest szansa, że się w tym świecie odnajdziemy.