„Shade, Człowiek Przemiany” to dzieło przez wielu krytyków uznane za przełomowe, zarówno jeśli chodzi o niekonwencjonalne podejście do tematu superbohaterów, jak i warstwę graficzną. Autor zawarł w nim swoisty komentarz do amerykańskiej kultury, a opowieść o zbrodni i karze przekształcił w wyprawę na samo dno ludzkiego umysłu. Zanurzając się wraz z bohaterem w obłąkańczą podróż, nie tylko przemierzamy różne zakątki Stanów Zjednoczonych, ale także przedzieramy się przez kolejne warstwy szaleństwa trawiącego ludzkość. Psychodeliczną i pokręconą narrację Petera Milligana uzupełniają ekspresjonistyczne i surrealistyczne rysunki Chrisa Bachalo.
Shade zostanie ojcem! Chyba. Oto bowiem zderzają się dwie perspektywy na temat praw reprodukcyjnych: metańska i ziemska. Gdy Shade i Kathy sprzeczają się w kwestii przerwania ciąży, w hotelu melduje się tajemniczy gość z kłopotliwym problemem natury osobistej… wpływającym na całe jego otoczenie. Na szczęście równolegle z anomalią temporalną przenoszącą wszystkich w czasy łowców czarownic przybywa John Constantine, który nie potrafi odmówić ludziom w potrzebie, nawet jeśli oznacza to dla niego zmierzenie się z demonami własnej przeszłości.
Tylko czemu hotel nawiedzają kolejne plagi egipskie? Czego od nienarodzonego dziecka Shade’a i Kathy chcą anioły? Kim jest Lilly, nastoletnia dziewczyna, która pewnego dnia pojawia się na ich progu z bronią w dłoni i groźbą zabicia Lenny na ustach? I dlaczego pomoc Shade’owi oferuje nie kto inny, jak sam diabeł? Peter Milligan udzieli odpowiedzi na te i inne pytania w swoim własnym pokręconym, surrealistycznym stylu. Przy okazji poruszy takie wątki jak poszukiwanie tożsamości, dorastanie i radzenie sobie z żałobą po bliskiej osobie.
„Shade, Człowiek Przemiany”, jeden z pierwszych tytułów, które wyszły pod szyldem imprintu Vertigo, rozsadził od środka wszelkie wyobrażenia na temat tego, jak powinny wyglądać komiksy o superbohaterach, i stał się kamieniem milowym w karierach scenarzysty Petera Milligana („Human Target”, „Greek Street”, „X-Force”) oraz rysownika Chrisa Bachalo („Śmierć”, „Steampunk”, „Excalibur”).
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach „Shade, the Changing Man” #42–57.
18.06.2025
I
Kolor
Twarda
170x260 mm
448
169,99 zł
9788328165946
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
W najnowszym tomie “Shade’a. Człowieka przemiany” opowieść dociera do punktu krytycznego, po którym nic już nie będzie takie samo. Zresztą to powyższe, marvelowskie sformułowanie pasuje jak ulał do ogólnej koncepcji (i tytułu) komiksu ze scenariuszem Petera Milligana.
Po trzech tomach i ostatnich przygodach trójki bohaterów, Shade’a, Kathy i Lenny, dosyć mocno zbrataliśmy się z tą grupką dziwaków. Owszem, potrafią irytować swoim zachowaniem, ale w gruncie rzeczy to pogubione dusze, a cała ta historia być może jest opowieścią o ich stosunku do świata i jego niestandardowym postrzeganiu. Ostatnio przeżyli ( w sensie, że im się to udało przeżyć) wielka zawieruchę z Dzieckiem Namiętności i wciąż urzędują w Hotelu, która to rezydencja idealnie pasuje do ich przygód, ale los (i scenarzysta) szykują dla nich nowe doświadczenie życiowe. Wszystko przez to, że Kathy jest w ciąży i ten fakt będzie miał przemożny wpływ na fabułę, która do pięćdziesiątego numeru serii będzie istnym rollercoasterem dziwactw i emocji.
Kathy nie chce tego dziecka, Shade ma jej to za złe. Lenny zostaje zepchnięta na boczny tor i nie wie co ze sobą począć. Cała trójka za sprawą pewnego sympatycznego (z początku) gościa hotelowego cofa się w czasie aż do XVII wieku, by tam przeżyć koszmar, który tak naprawdę jest polemiką Milliigna z za i przeciw aborcji. A wszystkiemu przypatruje się niespodziewany, ale jakże niezwykły gość w tej historii, czyli sam John Constantine.
Nie kto inny, tylko Peter Milligan kończył sagę “Hellblazera” w Vertigo, więc jak widać, dzięki niniejszej historii miał już odpowiedni trening. Zresztą na pokrewieństwo stylistyki “Shade’a. Człowieka przemiany” z historią o Constantinie zwracałem uwagę podczas lektury poprzedniego tomu, szczególnie w stosowaniu przez twórców poetyki horroru. “Do “Lekcji historii” idealnie pasują mocno vertigowskie rysunki Chrisa Bachalo, a jego wyraźnie zmęczony życiem (ale wciąż skuteczny) Constantine to klasa sama w sobie. To zresztą najciekawiej napisany bohater w tej krótkiej (trzy zeszyty), acz intensywnej opowieści i do niego należą jej ostatnie kadry. Choćby dla “Lekcji historii” warto sięgnąć po czwarty tom komiksu Milligana, a tymczasem po tym historycznym wprowadzeniu, scenarzysta skupia się na zaprojektowaniu złożonego konfliktu, który ma zatrząść życiem wszystkich bohaterów.
To, czy dziecko jest chciane, czy nie, cały ów spór między Shadem i Kathy schodzi na drugi plan, kiedy okazuje się, że Anioły mają chrapkę na nienarodzonego jeszcze potomka kosmity i Ziemianki, zamierzając wykorzystać go do swoich (oczywiście wielkich i ważnych) celów. Obdarzony tą wiedzą Shade uruchamia ciąg wydarzeń, którego z pewnością będzie w pewnym momencie żałował. Bo skoro Anioły wyskakują z czymś takim, to do kogo najlepiej zwrócić się o pomoc? Oczywiście, że do diabła.
Peter Milligan przyzwyczaił nas do tego, że w swojej opowieści idzie do przodu, nie oglądając się na nierzadko zdezorientowanych czytelników. Czasem bywa tak, że jego metafory czy sama narracja są przyciężkie bądź chaotyczne, ale zawsze jest nietuzinkowo (nawet jeśli momentami pretensjonalne). Każdy szalony, ekstrawagancki czy po prostu nietypowy pomysł jest tu na miejscu, ale odpowiednio gra w fabule tylko wtedy, jeśli za tym całym szaleństwem są też prawdziwe uczucia. Takie, które ostatecznie w brutalny sposób sprowadzą tytułowego bohatera na ziemię po to, by mógł pogrążyć się w jeszcze większym szaleństwie - na przykład pełniąc przez jakiś czas rolę podłogi, a dokładnie tanecznego parkietu. W tej drugiej części opowieści rysownikiem końcowych zeszytów jest Mark Buckingham (znany choćby z “Baśni”), który potrafi dzięki swej subtelnej kresce wyciszyć całe to szaleństwo, ale fabuła jest jak wir i w końcu on też - graficznie - musi grać w różne ekstrawaganckie pomysły Milligana.
W czwartym tomie serii momenty przejmujące i szalone nieustannie się przeplatają, pojawiają się też - dołączając do Shadowej gromadki - nowi i jak się okazuje istotni dla wymowy dzieła bohaterowie. Dajmy na to Shimmy, określający się jako ożywione dzieło sztuki, Pandora wprost z greckiej mitologii, czy nastoletnia Lilly aka Lilith, której obecność bardzo wpłynie na Lenny. A i tak największą ekstrawagancją Milligana jest cudaczne podsumowanie swojego dzieła po pięćdziesiątym numerze. Cudaczne i ekstrawaganckie, bo oparte na ewolucji fryzur bohaterów w całej dotychczasowej serii. Przyznam, że tym tekstem Milligan mnie i rozbawił, i wzbudził rodzaj podziwu, bo w ten sposób zaprasza czytelnika do swojej literackiej gry, z której sam czerpie wiele radości i chce, by tę radość (oprócz wspomnianej wyżej dezorientacji) poczuł również odbiorca. I ja ją czuję, podobnie jak podczas lektury innych serii Vertigo, które przez lata dawały mi moc naprawde niezwykłych literackich wrażeń.