Pierwszy tom nowej serii dla młodych czytelników!
Rózia wraz z rodzicami przeprowadza się do małego miasteczka leżącego przy Wielkiej Puszczy, tuż nad Jeziorem Księżycowym, zwanym Rogalikiem. Mama dziewczynki będzie prowadzić tam badania archeologiczne pradawnej cywilizacji, o której bardzo niewiele wiadomo.
W nowym miejscu rodzina natychmiast poznaje dziwaczną kozę, która zachowuje się zupełnie „niekozio”, kota, który nie ma nic przeciwko temu, żeby go przygarnąć, oraz sąsiadkę, tajemniczą staruszkę, która zachowuje się w dość podejrzany sposób.
Trochę z nudów, a trochę z wrodzonej dociekliwości Rózia postanawia ją śledzić i odkrywa, że staruszka co kilka dni przemyka do lasu, gdzie znika na kilka godzin. W dodatku z jej domu często słychać straszne hałasy, a koza, pupilek sąsiadki, pojawia się w dziwnych miejscach i o dziwnych porach. Tak jakby ona z kolei szpiegowała rodzinę Rózi.
W pierwszym tomie „Kronik Wielkiej Puszczy” tajemnica goni tajemnicę, ale nie brak też miejsca na nową przyjaźń, szalone przygody i odrobinę – może nawet całkiem sporą – magii!
7.03.2025
I
Kolor
Twarda
165x235 mm
68
39,90 zł
9788368331172
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Ależ to jest dobre! Przyznaję, rzadko sięgam po komiksy dla dzieci / młodzieży – może poza czytanym nałogowo „Kaczogrodem”, czy polskimi klasykami od Pawel, czy Christy. Ale czasem redakcja podrzuca mi takie cudeńka, jak pierwszy tom „Kronik Wielkiej Puszczy” Wiolety Detynieckiej i Anety Szczypczyk, zatytułowany „Tajemnica starszej pani”. Zaczynam czytać... i wsiąkam w historię, na którą ze wszech miar powinienem być już za stary.
Ale to już nawet nie rzecz w tym, czy ja jestem za stary, czy rozbudzam w sobie na nowo starannie pielęgnowane „wewnętrzne dziecko”. Bardziej chodzi o to, jak sprawnie Detyniecka konstruuje swoją opowieść, przemycając w niej zdrowy dydaktyzm, zamknięty w opowieści przygodowej, w której fascynacja i zew przygód miesza się z tajemnicami i grozą, a świat realny przenika się z fantastyczną imaginacją.
Główna bohaterka – Rózia, przeprowadza się z rodzicami na skraj Wielkiej Puszczy. Jej matka, archeolożka, ma prowadzić tam badania nad ponoć dawno wymarłą cywilizacją, którą lokalsi zwykli nazywać „Zaginionym plemieniem”. Pierwsze dni Rózi w nowym miejscu to – rzecz jasna -- moc wrażeń, ale i rozpalających wyobraźnię tajemnic (jak ta najbliższej starszej sąsiadki, co zapowiada już sam tytuł) i jej dość nietuzinkowej kozy, ale też nowych przyjaźni i manifestacji niezwykłości (jak np. rezydentki Dwóch Stawów, czy botaniczna kolekcja sąsiedzkiej oranżerii).
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale już w samo tytułowe logo serii wplecione są zgrabne elementy nawiązujące do trzonu fabuły, a choć tytułowa tajemnica zostaje w pierwszym tomie finalnie wyjaśniona, to pojawiają się kolejne, o wiele większe, poważniejsze i na pewno bardziej fascynujące.
To, na co warto zwrócić uwagę, to pewna zmiana modelu konstrukcyjnego w fabularnym otwarciu. Mnogość popkulturowych tworów, zwłaszcza amerykańskich filmów dla młodzieży kreuje nastoletnich bohaterów jako frustratów, niemogących pogodzić się (abstrahując od słuszności, bądź jej braku) z koniecznością przeprowadzki, zazwyczaj z dużego miasta na prowincję. I dopiero z czasem, w miarę rozwoju wydarzeń, przeprowadzka okazuje się dla zbuntowanych dzieciaków nowym otwarciem, często bardzo pozytywnym, mimo napotykanych po drodze przeciwności. Tutaj Detyniecka stawia sprawę inaczej, nasza bohaterka nie tylko w pełni akceptuje fakt zmiany lokacji (nie pierwszej zresztą), ale z góry zakłada kryjącą się w niej szansę na przygodę i wyraża na nią gotowość. Nie ma wspomnianego malkontenctwa, nie ma narzekania, nie ma manifestacji wrogości względem działań rodziców. Trochę zaskakujące, bo – jak wspomniałem – popkultura nauczyła mnie czegoś innego. Zresztą, w obrębie literatury młodzieżowej, to choćby świetny „Czarny staw” Roberta Ziębińskiego podejmuje wątek bardziej na „amerykańską modłę”. A tu jest inaczej. I też fajnie. Zwłaszcza że dalej jest równie ciekawie. Nowo poznana przyjaciółka ma wschodnio brzmiące imię (samo słowo pochodzi z Tybetu i oznacza szczęście, co być może będzie mieć znaczenie w dalszej fabule?), co w nieco kamuflowany sposób serwuje przekaz, że przedstawiciele innych nacji czy kultur są już wśród nas, zasymilowani i w pełni zadomowieni i niekoniecznie trzeba się ich bać. A to w obecnym dyskursie społecznym jest, w kontekście wychowawczym, bardzo pozytywnym przekazem.
Zresztą, dalej opowieść też utrzymana jest w podobnym tonie, z akcentem na to, by nie oceniać nikogo po pozorach, bo można się bardzo pomylić. Najpierw warto spróbować poznać, zrozumieć.
Graficznie jest bardzo przyjemnie. Lekka, nieco zabawna, wykoślawiająca ludzkie postaci kreska i znaczna ilość szczegółów tła, w mocno cartoonowym stylu to zasługa Anety Szczypczyk i widać, że rysowniczka bardzo odnajduje się w takiej lekkiej, konotowanej z nieco humorystyczną fabułą kresce. Jeśli znacie kreskówkę „Wodogrzmoty Małe” Alexa Hirscha, to macie kwintesencję graficznego ducha prac Szczypczyk. A i linia fabularna Detynieckiej miejscami wydaje się pokrewna ze zwariowaną fabułą wspomnianego serialu.
Pierwszy tom „Kronik Wielkiej Puszczy” to naprawdę dobre otwarcie serii, gdzie z grubsza poznajemy świat przedstawiony, zaznajamiamy się z bohaterami, ale też z charakterem całej fabuły i stajemy przed zarzewiem konkretnych zdarzeń, na których rozwinięcie przyjdzie nam poczekać.
I to chyba jedyna wada tego albumu, bo chciałoby się już poznać dalszy ciąg.