4000 znaków… O nowej „kioskowej” kolekcji komiksowej
20.08.2025 18:59
Marvel Must-Have nie powtórzy sukcesu WKKM.
Ale kolejna powszechnie dostępna i widoczna w sklepach stacjonarnych kolekcja popularnych komiksów jest potrzebna na rynku.
Nie mam wątpliwości, że MMH nie okaże się tak wpływowym zjawiskiem, jak pierwsza kolekcja komiksów super-hero wydawana na polskim rynku przez Hachette. 2025 to nie 2012. To nie czasy, gdy z rozrzewnieniem wspominano Dobry Komiks, gdy w Egmoncie dopiero zaczęto uświadamiać sobie, że jeden komiks z Batmanem rocznie to jednak trochę mało, a Mucha Comics wydawała super-hero w ilościach dających się policzyć na palcach dwóch rąk rocznie. W dodatku drogo, ale za to w ograniczonej dystrybucji.
Poza tym czytelniczy głód na przygody kolorowych trykociarzy z USA był podsycany przez sukces Marvel Cinematic Universe. Warto przypomnieć, że na kilka miesięcy przed startem Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela w kinach doszło do finału Phase 1 w pierwszych Avengers. To były czasy, gdy Iron Man, Kapitan Ameryka i Thor stawali się coraz lepiej rozpoznawalnymi wytworami popkultury dla masowego odbiorcy.
WKKM pojawiło się na ugorze i ten ugór znakomicie zagospodarowało. Przyczyniło się do boomu komiksowego zapoczątkowanego na początku zeszłej dekady. Nie było jednak jego głównym powodem, tylko jednym z wielu czynników, które występowały równocześnie. Także z tego powodu nie można mówić o pokoleniu WKKM, tak jak mówi się o pokoleniu Semika (ale to już temat na inny tekst).
Obecnie rynek komiksowy i jego superbohaterski segment wyglądają całkowicie inaczej niż przeszło dekadę temu. W dyskusjach, które przewijają się w mediach społecznościowych i na forum wiele osób podważa sensowność takiego przedsięwzięcia. Podnoszone są argumenty, iż taki produkt jest niepotrzebny ze względu na duże nasycenie rynku. Podkreśla się bezsens wydawania niekiedy pojedynczych TPB`ów bez należytej kontynuacji, będących częściami większych całości, wyciętych z dłuższych runów. Zwrócono uwagę, iż część tytułów wchodzących w skład Marvel Must-Have już wcześniej zostało opublikowanych i Hachette raczy nas – swoją drogą inba wokół braku zasadności używania tego określania jest dla mnie kompletnie niezrozumiała – dublami. Poza tym – ile jeszcze można z tymi marvelkami? Czytelnicy „na zachodzie” dostali hachettowskie kolekcje z sędzią Dreddem, komiksami z 2000 AD, z Batmanem, która by u nas na pewno pięknie żarła.
Oczywiście trudno nie przyznać racji takim głosom. Przynajmniej w pewnej mierze i z zastrzeżeniem, że Hachette obiecało, że dobierając tytuły do kolekcji, ma wystrzegać się dubli. I patrząc, na listę oficjalnie zapowiedzianych tytułów, jest na to szansa. Osobiście, nie jestem – pisząc delikatnie – fanem (i targetem) kolekcji kioskowych. Kupowanie komiksów w salonikach prasowych w XXI uważam za jakąś aberrację. Nie lubię tych grzbietowych, kiczowatych panoramek. Zupełnie nie przekonuje mnie podejście do dodatków w kolekcjach Hachette, a ogólnie design ich publikacji mnie odrzuca. Powiedziawszy to wszystko, uważam, że obecność komiksu w zwyczajnych sklepach stacjonarnych pozostaje bardzo ważna.
Miejsce komiksu, a już szczególnie tego popularnego i masowego jest tam, gdzie może być widoczny w przestrzeni publicznej. Nie można skazywać go na obieg oparty na sklepach specjalistycznych i ograniczać do sprzedaży online. Stwarzanie możliwości, że jakiemuś przypadkowemu konsumentowi wpadnie w oko okładka z rozpoznawalnych super-herosem i dostanie szansę na zrobienie nieplanowanego zakupu, jest dobre. Dla całej branży komiksowej.
W tej perspektywie Marvel Must-Have wydaje się być szyte na miarę takich niedzielnych czytelników. Zapewnia dość szeroki przekrój produkcyjniaków z Domu Pomysłów. Nie, wróć – „produkcyjniak” to jednak złe słowo. Patrząc na to, co ukazywało się w ramach np. francuskiej wersji kolekcji widzę dużo naprawdę dobrego super-hero i zaskakująco sporo wartościowego komiksu tak w ogóle. Jest dużo głośnych tytułów, sporo klasyki, też tej nieoczywistej, generalnie dość łatwo trafić na coś fajnego. Jako składanka marvelowskiego best-off sprawdza się całkiem nieźle. Mam tylko nadzieję, że dla przypadkowego odbiorcy cena okaże się do przełknięcia, a szeroka dostępność zostanie zachowana i MMH nie skończy w prenumeratorskim getcie.
W tym kontekście nieco bawią mnie sarkania „zaawansowanych” fanów komiksu, weteranów WKKM, „kolekcjonerów” półkowych panoram, którzy z wyższością, jeśli nie pogardą patrzą na kolejną inicjatywę tego typu. „To już było”, „po co mi te duble”, „to nie to samo, co pierwsza kolekcja”, „to się nie sprzeda”, „boom na Marvela minął”. Typowe hurr-durr podlane kiepsko skrywaną pogardą do czytelników, którzy może z powodu wieku, nie załapali się na WKKM. Fanbojowski gatekeeping at it finest.
Napiszę to jeszcze raz – MMH nie powtórzy sukcesu WKKM. Ale wcale nie musi. Nie mam złudzeń, że jej oferta nie będzie miała bezpośredniego przełożenia na kondycję rynku. Nie wpłynie na sprzedaż komiksów Timofa, KG, Lost in Time, Ongrysa, Hanami czy Scream Comics. Nie dostarczy świeżej, czytelniczej krwi. Może ktoś tam złapie bakcyla, wpisze coś w Internet i odkryje nieprzebrane pokłady rynku komiksowego.
Tak, jak pojawienie się Deadpoola w MCU nie zbawiło i nie zbawi pierdolnika, którym stało się Marvel Studios, tak Marvel Must-Have nie wyleczy polskiego rynku komiksowego z jego bolączek. Ale nie musi.