4000 znaków… O tym, że jaram się na MFKiG 2025
19.09.2025 08:00
Przyjęło się mówić, że MFKiG to święto komiksu.
Święto, na które niczym na wigilię Bożego Narodzenia czeka się z utęsknieniem, bo wypada tylko raz w roku. Ale wiecie, są wigilie i są wigilie.
Są takie, które pamiętamy, z czasów, kiedy było się dzieciakiem. Pierwsza gwiazdka na niebie, prezenty pod choinką, makowiec na stole i Kevin sam w domu w TV. Są też te, na których siedzisz, jak za karę u teściowej, a upity wujek Staszek opowiada, jak to Żydzi rozkradają ojczyznę, albo kto to widział, żeby chłop z chłopem.
Niestety, w ostatnim czasie Międzynarodowemu Festiwalowi Komiksu i Gier w Łodzi było bliżej tej drugiej wigilii.
W minionych latach o emefce, jakby nie było, największym i najważniejszym komiksowym evencie w naszym kraju, pisało się źle. Były ku temu dobre powody. Część krytyki dotyczyła problemów natury organizacyjnej, które przewijają się i przewijały się z roku na rok. Kolejki przed kasami, urządzenie strefy targowej, zarządzanie strefą autografów, sposób komunikowania się w oficjalnych socjalach, ogłaszanie programu festiwalu w ostatniej chwili. Część wiązała się z jednorazowymi fakapami, które pojawiały się przy konkretnych edycjach, takimi jak niesławne „Kijucgate” czy organizacja warsztatów z użyciem narzędzi AI.
Nie brakowało również krytyki w bardziej fundamentalnych kwestiach. Uczestnicy zwracali uwagę na ogólną „pyrkonizację” łódzkiego festiwalu. Proporcje w dostępności typowo komiksowych dóbr a randomowym barachłem stają się coraz bardziej zaburzone, komiksowa tożsamość MFKiG coraz bardziej się rozmywa. Artyści z kolei czuli, że istnieje podział gości na tych „ważniejszych” i tych „mniej ważnych”. Likwidacja konkursu na krótką formę i zastąpienie go konkursem na projekt publikacji komiksowej nadal budzi kontrowersje i nadal część środowiska nie może przeboleć tej decyzji.
Przede wszystkim jednak narzekano na (nie)obecność w Łodzi zagranicznych gości będących artystami dużego formatu.
Była pandemia. Przy granicy z Polską trwa wojna. Dużo sił emefkowej ekipy absorbowały prace nad CKiNI. Obiektywnie, w ostatnim czasie zwyczajnie trudniej było ściągać twórców, szczególnie tych z pierwszej ligi. Niemniej, od czasu wizyty Jima Lee, który przyjechał do Polski w 2017, na MFKiG nie zjawił się już komiksiarz z takim nazwiskiem. Skala krytyki w tym zakresie ze strony fanów komiksu i uczestników festiwalu mieściła się w zakresie od „dla mnie emefka skończyła się w 2019”, przez „nie ma za kim wystawać w kolejce przed Areną”, po bardziej stonowane wypowiedzi w stylu „organizatorzy są już chyba wypaleni”.
W tym roku jednak zagraniczny line-up 36. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier prezentuje się naprawdę mocarnie. Tegoroczna emefka to nie tylko ogłoszona w maju „wielka trójca” w składzie Bill Sienkiewicz, Enrico Marini i Sean Murphy. W Łodzi pojawią się także tak interesujący twórcy, jak Keum Suk Gendry-Kim, Deena Mohamed, Mikael Ross, Jaouen Salaün czy Michael DeForge. Patrzę na listę gości i widzę, że „dla każdego coś miłego”. Dużo i fajnie.
A idąc dalej, nie sposób nie zauważyć, że w ogólnie program prezentuje się naprawdę ciekawie. 30. urodziny Jeża Jerzego, premiera nowego Produktu okraszone spotkaniem z ekipę P., spotkanie z ekipą TM-Semic okraszone premierą Projekt: RUST, smakowicie zapowiadającą się wystawa Trusta w CKiNI…
Jaram się.
Jaram się, jak dawno na Łódź się nie jarałem, jako uczestnik, jako fan komiksu (i jako prowadzący spotkania z gośćmi).
Uważam, że trzeba – podkreślam! – trzeba napisać, że po okresie pewnej stagnacji w ramach organizacji – podkreślam! – największej i najważniejszej imprezy komiksowej w Polsce, na której powinno zależeć całemu środowisku komiksowemu, coś się zmieniło. Zdecydowanie na lepsze.
W ostatnich latach łatwo przychodziło krytykowanie organizatorów emefki. Łódź stała się wdzięcznym chłopcem do bicia. W dużej części z własnej winy. Ale kiedy nadarza się okazja, żeby organizację imprezy pochwalić, to widzę, że nikt się już tak nie wychyla. Łatwiej narzekać hurr-durr, Łódź się skończyła, a już trudniej dostrzec pozytywy. A tych, poza programem i line-upem, w 2025 jest przecież więcej. Widać wyraźną poprawę w prowadzeniu oficjalnych socjali. Program imprezy został zaprezentowany znacznie wcześniej. Coś się również ruszyło w temacie autografów.
Krytyka, należy się tam, gdzie się należy, ale ten medal ma dwie strony – tam, gdzie trzeba, nie można szczędzić też dobrych słów.
Oczywiście, to wcale nie oznacza, że wszystko jest cacy. Nie piszę, że w 2025 roku WSZYSTKIE problemy łódzkiej imprezy udało się rozwiązać. Po pierwsze – nie, nie udało się, a po drugie – to się dopiero okaże. Po festiwalu. Wtedy przyjdzie czas na – rzetelną i konstruktywną – ocenę emefki. Ale teraz mam nadzieję, że po kilku latach chudych, kilku edycjach do szybkiego zapomnienia, dostaniemy imprezę godną swojego szyldu.
PS. I jeszcze – jakby ktoś pytał – nie, jakoś nie brakuje mi tradycyjnej inby przed emefką.